Już myślałam, że wymyślanie zajęć na parę godzin kilka dni z rzędu mamy – przynajmniej na jakiś czas – za sobą. Pogoda taka ładna, można wyjść na cały dzień i świetnie bawić się na powietrzu… A tu nic z tego. Mamy ospę 🙁 Znaczy dziewczyny mają i zanosi się, że nie razem tylko jedna po drugiej. Pozostaje nam więc wyobrazić sobie, że jest bardzo brzydko za oknem 😉
Pomysł nie jest mój, znalazłam go u Marthy Stewart.
Efekt naszej pracy jest mniej imponujący, ale dziewczyny zrobiły balon praktycznie same.
Fotorelacja z przebiegu prac 🙂
Pierwszy kontakt z klejem – z lekkim dystansem (zwłaszcza, że mama wysypała go z kartonika, zalała wodą i stwierdziła, że to klej – a to tylko galaretkowata paćka. Ale jak już się rozkręciły…
No i koniecznie trzeba było coś pomalować, skoro tych oblepionych balonów się nie da (próbowałyśmy suszyć suszarką – ale to nic nie daje, trzeba odczekać swoje), więc chociaż kubki.
Tego dnia Miśka postanowiła malować prawą – już sama nie wiem, „któro-ręczna” ona jest 😉 Choć zdecydowanie ładniejsze bohomazy wychodzą lewą 😉
Tworzenie balonu – Miśki troszkę jakby mniej na zdjęciach, bo w początkowym etapie obraziła się za brak niebieskiej wstążki w domu.
No i efekt końcowy.
Oczywiście momentalnie znalazły znalazły praktyczne zastosowanie, bo latają nim peppy – dość bym tak powiedziała niebezpiecznie lub z jakimiś turbulencjami co najmniej 😉
A teraz taki dodatek. Widać, że Martusia pójdzie w mamy ślady, bo już teraz tworzy coś z niczego – opaska dla lalki powstała z resztek malowanego kubka.